Zjadł, podziękował Panu Bogu. Wstał, wyprostował się i poszedł brózdą przez kartofle. Myślał, że w tym roku kartoflle gniją i żal mu było biednych ludzi. „Co to to będzie jadło? Pawnie im Pan Jezus czem innem ten głód wynagrodzi... Ha, świat teraz ogromnie grzeszny!... Ludzie nie umieją Pana Boga o chleb prosić. Cierpią za to, a Bóg i tak łaskaw, że nie karze srożej„.
„Frruu!“ Zerwało się stadko kuropatw. Późno się spostrzegł i pomyślał: „Niech tam jeszcze pożyją!... Co one takie bystre w tej porze?“
Spojrzał po polu, widzał zdaleka pana rządcę na koniu i skręcił w przeciwną stronę. „Takiego zawsze lepiej omijać: zaraz wypytuje o to, o owo. Raz mu za mało kuropatw, zajęcy; drugi raz — za dużo jastrzębi, lisów. Kiedyś gwałtu narobił o to, że ktoś tam widział
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.