Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

dyabli cię wezmą, a ludziom trzeba zabierać, co można.
Strzelec wyrwał rękę z ręki Tetery, powstał szybko i zaczął uciekać, a w pośpiechu zapomniał o leżącej na ziemi dubeltówce i flaszce z gorzałką. Kłusownik włożył na ramię dubeltówkę, schował do kieszeni flaszkę, mruknął: „Jakbym znalazł! Niedoczekanie twoje braciszku, żebyś się jeszcze kiedy zobaczył z tą strzelbą!“ Poszedł w las, a Malwa wybiegł na drogę i jak szalony, pędził ku Morzelanom.
Niedaleko od wsi dopędził Icia, żyda, handlarza skórek zajęczych, który się skarżył, utyskiwał na ciężkie czasy.
— Cóż robić? — mówił lcie, — bieda na świecie jest także z woli Boga.
— Brat Tetera takby nie powiedział, on gorszy od tego żyda, — pomyślał Malwa.
— A co to znaczy, że pan strzelec nie ma dziś strzelby? — zapytał Icie, a strzelec uderzył się palcem w czoło i dopiero oprzytomniał.
— Masz tobie! Zostawiłem pod krzakiem dworską dubeltówkę i Jasiek pewnie ją sobie przywłaszczy; a tu dużo zwierzyny na stół potrzeba, od świtu muszę zacząć polowanie.
Wrócił pod las, ale strzelby nie znalazł.