Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

wa barwa twarzy? Szafarz wszystko spędzał na klimat północny, na odmrożenie.
Zamieszkiwał w oficynie, domku suto obrośniętym przez dzikie wino, a dzierżył w ręku klucze od wszelkich zapasów spiżarnianych, które szły na stół pański. Ponieważ był skąpy w najwyższym stopniu, ogładzał służbę, wydając małe porcye, przeto nie lubili go wszyscy, będący na dworskim stole. W chwilach wolnych zajmował się, jak powiadał, poważną pracą, która polegała na ćwiczeniach w rozwiązywaniu zagadek, łamigłówek, sztuk towarzyskich w tym np. rodzaju: „Odgadnąć liczbę, albo kartę, którą sobie ktoś w myśli obrał.“ Jeżeli nie, to stawał w ganku, czy wychodził na drogę, zaczepiał przechodzących i wdawał się z nimi w rozmowę. Sam siebie nazywał demokratą, a był gadułą i lubił zbierać plotki.
Właśnie oto zachodziło słońce listopadowe; złocąc ostatnimi promieniami wierzchołki drzew, przyprószonych już śniegiem. Na mróz się miało. Czynne przez dzień cały wróble porzucały śmietniki i, napuszone jak kule „fiut, fiut“ gwarzyły między sobą, a coraz to się któryś wyrywał i szukał noclegu pod dachem oficyny. Stada wron, gawronów, zapadały znowu na wyniosłych topolach około stawu, już też z szumem i krakaniem krążyły ponad laskiem olszynowym, parkiem, również nocleg mając na myśli.