— Tylko bez udawania!... Czy mię Malwa istotnie nie widział, nie słyszał mego wołania? Myśliwy taki, który dojrzy zająca w kotlinie na dwieście kroków... Proszę powiedzieć szczerze!
— Bo ja chciałem tak prosto do domu... Człowiek się nałaził.
— Dobrze to jest, że strzelec łazi; tylko żeby nie łaził jak cielę, napróżno... Od dwóch tygodni proszę, molestuję i nie mogę się doprosić o zwierzynę na stół pański. Przez Bóg żywy, co się z Malwą stało?
— W tym roku jakiś nieurodzaj na zwierzynę w Morzelanach.
— Ee, urodzaj jest, tylko nie dla dworu! Pies plebański, Nero kucharza, lisy, jastrzębie, a głównie Tetera, dzień w dzień jedzą zwierzynę... Czy Malwa wie, że Icie co tydzień kupuje u Tetery na Malwiczach po dziesięć skórek zajęczych?
Strzelec drgnął, a szafarz mierzył go buremi oczkami i nagle zawołał:
— Cóż u dyabła za strzelbę ma Malwa na sobie?
— Ja... ja... ja tymczasem tylko pożyczyłem od stelmacha.
— Dobryś! To i stelmach już widać poluje... Kłusownicy wyrastają jak grzyby po deszczu! A gdzież się podziała dubeltówka, ta
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.