Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

„Patrzcie, Jakób Malwa-Zabłotnik, złodziej!“ Strzelec czuł wyraźnie, że się nie może wyprostować, podnieść głowy do góry. Ciężkie grzechy siedziały mu na karku, dusiły go, gniotły — czarne, szkaradne dyabły. Żeby odzyskał przynajmniej tę dubeltówkę, odniósłby ją zaraz do dworu, podziękowałby za służbę, a potem pokutowałby za grzechy. „Bóg jest dobry, miłosierny!“ W takiem rozdrażnieniu rady sobie dać nie mogł... Przyrzekł szafarzowi, sam się z obowiązał: „Dubeltówka dziś być musi, żeby tam!“
Zgnębiony, smutny, opuścił swą izdebkę, śpiesznie podążył w kierunku Malwicz. Miał tylko coś rubla przy sobie, ale myślał, że w ostatnim razie kupi tę dubeltówkę od Jaśka, zobowiąże się dać mu za nią dziesięć, piętnaście rubli. „Jasiu, nie gub mię, miej litość! Przecież my bracia po jednej matce!“ Chwilami opanowywała go pewność, że łatwo wzruszy Teterę; to znowu miał wątpliwość i widział, jak drwi z niego bezwstydny kłusownik.
Biegł szybko, pogrążony w takich dumaniach, palony gorączką odzyskania dubeltówki, chociaż mu przez głowę przechodziła myśl: „Jaśka zapewne nie zastanę w domu... Ha, to go poszukam, muszę znaleźć! A może jest, może“...
Jasne światło płonęło w oknach domu, gdzie się niegdyś urodził Jakób Malwa-Zabłot-