spotkał raz na gumnie sam pan dziedzic, który miał słabość do Kacpra, lubił go jako celnego strzelca i zręcznego myśliwego; ale nie znosił służących pijaków i teraz postanowił sobie dać namiestnikowi naukę:
— Słuchaj-no ty! — powiada, na bok go wziąwszy, — chodzisz mi coś na nie swoich nogach.
Skłonił się Kacper i rzecze:
— Klimat północny, jaśnie panie, ciężko zaszkodził człowiekowi na zdrowiu. Darcie mam w krzyżach, w nogach — oo!
Pana złość porwała, że ten tak łże w żywe oczy.
— Głupiś z klimatem północnym! — zawołał, — urżnąłeś się jak nieboskie stworzenie, na nogach ustać nie możesz! Najgorsza, że to nie po raz pierwszy.
Kulik się nizko ukłonił, milczał, a pan dziedzic dalej:
— Teraz wybieraj jedno z dwojga: albo — precz ze służby, albo mi tu przyrzeknij, daj słowo, że od dzisiaj pić przestaniesz!
Więc namiestnik w pokorę i przyrzekł, dał słowo: „Od dzisiaj, jaśnie panie, nikt mię już w Morzelanach pijanego nie zobaczy!“
— Pamiętaj-że sobie! — mówi dziedzic — nałóg pijaństwa ogromnie człowieka poniża, poprostu mówiąc, robi z niego świnię.
I na tem się skończyło.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.