nie mam przy sobie, i ty, chamie, Bogu za to podziękuj!
Zawrzał kucharz, jednak nie rzucił się na szafarza, gdyż ten wziął w rękę tasak i tak nim rąbnął, że przeciął na połówki ogromną szynkę wieprzową, co miało znaczyć: „Nie igraj ze mną!
Drąc koty z kucharzem, pan Kacper samotniał, a samotniejąc, dochodził do przekonania, że trunek jest dobrym przyjacielem i zaczął się nurzać w grzechu pijaństwa bezwzględnie. Żył dla tej jednej namiętności głównie, znikał w niej i powoli zaczął cenić życie o tyle, o ile się mógł z dnia na dzień upić.
Spełniał sumiennie swoje obowiązki, ale prawdziwie kochał tylko swój nałóg, a wszystko inne uważał za dodatek. Oh, jak on czasem gorąco pragnął kieliszka wódki!...
A jednak, kiedy kucharz przychodził wybierać na obiad, szafarz był zawsze na-czczo, trzeźwiuteńki, jak nowo-narodzone dziecko. On się nawet wycierał kamforą, olejkiem miętowym, aby przypadkiem woń ostatniego pijaństwa nie podrażniła węchu Filipa.
I tak żył sam-na-sam z tą swoją tajemnicą, maskując ją przed ludźmi to waleryaną, to kamforą, to cierpieniami z klimatu północnego. Stawał się podejrzliwym, bojaźliwym, widział nanaokoło prześladowców, utrzymywał bliższe stosunki z jednym Chyleckim.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.