odeprzeć nieprzyjaciół licznych, zawziętych, chytrych i srogich. Zginąłby, gdyby był słaby, niezdarny. On tymczasem żyje i ciągle mięsożernym dostarcza pokarmu, rozmnaża pokolenia swego gatunku.
Że nasz zając wyszedł na gracza, zawdzięczał to sobie i swemu szczęściu; miał bowiem od dzieciństwa za sprzymierzeńca los ślepy, ów przypadek, dzięki któremu nieraz i zpod stryczka uchodzi się cało. Rozum wszelki następuje dopiero po szczęściu: ten rozum, co to korzysta ze wskazówek doświadczenia. Bez szczęścia bardzo łatwo zginąć z rozumem i nie zdobyć przechwalanego doświadczenia. Żadnej a żadnej sprawiedliwości na korzyść rozumu tu niema. Skąd się bierze takie szczęście i czy ono jedno nie podlega prawom, które zarządzają światem? Ono siedzi sobie poza płotem dziwnej plątaniny związku przyczynowego, niedostrzegalne ani przez rozum zajęczy, ani — niczyj. Ludzie nie umieją o tem nic więcej powiedzieć, tylko: „Szczególny zbieg okoliczności!“ Dawniejszymi czasy przypisywali to gwiazdom.
Bądź co bądź, szczęście, podobnie jak nieszczęście, nie jest żadną tajemnicą. I tak, niejaki pan Kacper, szafarz na dworze morzelańskim, taki zawołany strzelec, a do zająca spudłował. Dlaczego? Pijał za młodu gorzałkę, wino, miód, porter, likiery, i na starość ręce
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.