dający mu sposób do życia; myśliwstwo dodawało mu uroku rycerskiego; ale rzeczywistym jego zawodem, w który on duszę swoją wkładał, była miłość — jak się mówi w Morzelanach — romansowanie. Romansowanie i medycyna stanowiły to, co się zowie duchem i materyą, napełniały doktora treścią i formą. Szczęśliwym jest ten dopiero, komu się nie powodzi w rzeczach małych, przeto felczer w myśliwstwie nie miał szczęścia. Icie, handlarz skórek zajęczych, ilekroć przechodził przez Morzelany, zawsze wstępował do Chyleckiego, a nigdy nie mógł kupić skórki. „Ny, on tyle ludzi nazabijał, a zająca nie może“.
Właśnie przyjechała po doktora podwoda z Gwiazdkowa, dwie mile od Morzelan. Mniejsza o to, kto i na co chory; trzy ruble za wizytę — rzecz główna. Chylecki przejrzał się w zwierciadle, uporządkował białe wąsiki, zabrał skrzynkę z bańkami, dubeltówkę i świsnął na Trezora, który w takich razach wyczekiwał — dopóki nie usłyszy turkotu kół. Doktora znano wszędzie naokoło i dziewczęta znacząco uśmiechały się z okien do przejeżdżającego: miał bardzo szerokie pole praktyki. Niejedna marzyła o tem, żeby chorować, być przedmiotem wszechstronnie opukiwanym i oglądanym. Jednakże dziś felczera zupełnie zajmowała Marynia, która będąc zdrową, dwa razy chorowała. Siostry jej miały także ochotę
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.