chorować, ale im nie pozwoliła przez zazdrość. Chylecki, owinięty w burkę z szafirowemi wyłogami, marzył o ślicznie zadartym nosku Maryni Teterzanki. „Ma coś osobliwego w tym nosku“... Ile razy ją sobie przypomniał, zawsze ów nosek stawał mu przed oczyma. Są kobiety, których wdzięk polega na wyrazie ust, oczu; Marynia miała wdzięk w nosku głównie. „Jest coś takiego, że człowieka ciągnie w dzień i w nocy“. Felczer uśmiechnął się: może myślał o tej przejażdżce sankami, kiedy lepszy śnieg spadnie.
W tem biegnący za wózkiem Trezor zaskowyczał. Obejrzał się Chylecki, wybity z słodkich dumań, że dwa charty wparowały do rowu jego wyżła i nielitościwie go tarmoszą.
W pierwszej chwili chwycił za dubeltówkę, miał zamiar strzelić do napastników; ale zaraz się, zmiarkował, że nabój mógłby dosięgnąć Trezora, przeto zaniechał strzelania i krzyknął na furmana:
— Stój!
— Co to, panie, znaczy, że psy psa pogryzą? — rzekł woźnica, chłop stary, — a tam w Gwiazdkowie organiścina umiera, matka pięciorga dzieci.
— Stój! — powtórzył felczer niecierpliwie i chłop powstrzymał konie.
W tejże chwili ujrzano pędzącego w cwał przez pole jeźdzca, który tak się jakoś dziwnie
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.