— Doktór sobie zwykle na ptaszki z wyżłem, na słonki-co?
— Mało się ma czasu, ludzie chorują.
— Ale przecie?...
— Pewnie także do dwustu sztuk dociągnęłem.
— Ho, ho, ho!
— Dla mnie polowanie na zające jest za nudne.
— Może doktór myślisz, ża Sokoły nie wezmą jelenia, sarny, wilka? Słowo honoru daję, przedwczoraj wyjechałem na kwadransik i uszczuło się dwa wilki — bestye jak byki.
— Pi, pi, pi!... W Morzelanach bo niema wilków.
— Sarenki są, to lepsze!
— Tego towaru wszędzie jest dosyć.
— Ee, jest tam jedna w Malwiczach, kwiatek, cacko! Taka z zadartym noskiem, cu-kiee-rek.
— Wiem, znam! — powiedział skwapliwie Chylecki, a jego głos fizyognomia zdawały się tę myśl wyrażać: — jest to przecież mój rewir!
— Onaby, jak myślę... — Węglicki nie skończył mówić, kiedy furman zaczął się śmiać głośno i stropił koniuszego, który teraz, podparł sobie bok ręką, zajechał chłopu od czoła, zapytując surowo:
— Czego się ty śmiejesz, durniu?
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.