niając furmana, że swego wyżła „nie oddałby był za dwieście rubli“.
Chłop chciał widać Chyleckiego pocieszyć i dowodził, że nieraz myśliwemu strzał się nie udał.
— Ja tam nie wyrzekam, strzał mi się udał! — rzekł felczer z bezczelnym uśmiechem; — A cóż ja miałem do marnego zajęczyny strzelać? Czy to nie lepiej zgładzić dwa psy takiego wypłosza, który zającom na Morzelanach spokoju nie daje? Zasługa, honor!
Furman chytrze się uśmiechnął i tak zerknął na Chyleckiego, jakby chciał powiedzieć: „Taki to z ciebie mydłek!“ I rzekł:
— Ha, jeżeli panisko do psów strzelał, to strzał był akuratny!
W Gwiazdkowie śmierć, nie mogąc się doczekać felczera, zabrała bez niego organiścinę. Czy Chylecki, mimo to, dostał na rękę trzy ruble, nie wiemy. Ale, kiedy wrócił do Morzelan, wyglądał jak wódz, który wygrał walną bitwę.
Lotem błyskawicy rozeszła się tu wieść o krwawej porażce Sokołów Węglickiego i każdy, komu leżał na sercu spokój zwierzyny, uważał sobie za przyjemny obowiązek uścisnąć bahaterską prawicę felczera. Pan rządca, człowiek posępnej twarzy nerwowo tak rozdrażniony, że na uspokojenie pijał brom jak wodę, rozjaśnił dziś oblicze i w biurze swojem wy-
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.