Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Przemienienia Pańskiego, na intencyę szafarza.
Nachodził się rzetelnie, zmówił nagankę, pooglądał różne części boru i już dobrze pod noc wrócił do domu.
— Ledwie za sobą nogi powłóczę, — rzekł, wchodząc do izby; — jakoś mu było milej z tym Teterzakiem. — Ma człowiek do kogo gębę otworzyć, ludzką duszę czuje przy sobie.
Usiadł przy chorym i krótką chwilkę pogwarzył. Chłopiec był teraz jakoś mówniejszy, czulszy, nie taki dziki.
— Przeżegnaj się, synusiu, przed snem, westchnij sobie z głębi serca do Pana Jezusa, wezwij opieki patrona swego, anioła-stróża.
Teterzak się przeżegnał, co Malwę ogromnie ucieszyło. „Święty Duchu, natchnijże go też, ogniem miłości swojej rozpal!...
Franka, że to chory, strzelec nie ruszał już z pościeli, tylko przyniósł dla siebie snopek słomy od stróża, rozesłał go w kącie, odmówił pacierze i podłożył torbę pod głowę i legł na spanie.
Nim zasnął, przypomniał sobie jeszcze jedno i powiada: — Synku, ludzie powiadają, że ze mną naspać nie można! Jakbym ci chrapaniem i gadaniem swojem do snu przeszkadzał, to tylko zawołaj na mnie po imieniu, a przestanę! Mnie samemu też straszno, kiedy kto, chrapie, jakby konał, albo — pokrzykuje, jakby