Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

na widok w obec ludzi, czworonogów i ptastwa drapieżnego. Czarny krzak, kamień, bryła ziemi, wyglądają jak wilki, psy, lisy, ludzie. Jastrząb się daje złudzić, cóż dopiero zając!
Zaszył się właśnie w tarninę, a w tem sroka siadła na gałązce, skrzeczała uparcie, dopóty niepokoiła, aż się wyniósł. Poleciała za nim i w pole, skrzeczy, a skrzeczy przeklęty natręt nad samą głową i on, ten gracz doświadczony, przed sroką musi zmykać. O, bo starość każdego czyni drażliwym i wrażliwym! W młodych latach wcale nie zważał na sroki, teraz musiał zważać. Drażniło go w głosie sroczym to rrr, dźwięk psi, wilczy, lisi, a u tego ptaka połączony jeszcze z jakiemś urąganiem, naigrawaniem, ze złośliwością plotkarki, która świat oblatuje, aby się naprzykrzać, dokuczać. Ciało jej w barwach żałobnych, osadzone na listwowatym ogonie, sprawia wrażenie pogrzebowej chorągiewki z trupią główką. Djabeł i błazen łączą się w sroce, mającej czarne złośliwie połyskujące oczka, chód podskakujący i lot — w ukłonach, pląsach. Dosiada grzbietu głupich baranów i brudnej trzody chlewnej, ludziom błyskotki kradnie bezwstydnie, jakby przez żarty.
Nie jest się dzielnym zającem bezkarnie: dzielność wypisuje karby na grzbiecie, pozostawia na skórze niezatarte ślady wysiłków. Skądżeby się wzięło zużycie, bóle i blizny? Da-