Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

i z głośnem szczekaniem rzucał się siwkowi do pyska, znaczyło to, że Konstanty wypoczywa i, prawdopodobnie, nie pójdzie już do lasu.
Oh, tego Udusia, Tetera szczerze nienawidził! Uważał go jako zawadę na drodze swego życia i w głębi duszy zgubę psa postanowił. Jednego razu rzucił mu z wozu parę trutek w smakowitym tłuszczu; ale pies Sokolca otrzymał naukę, ażeby z rąk cudzych nigdy nie przyjmować pożywienia: obwąchał trutkę, oblizał się i odszedł. Za to ofiarą padł łakomy pies stróża nocnego.
Jak to, on, Tetera, marnego psa zgładzić ze świata nie zdoła?.. Było tu coś w rodzaju zaćmienia gwiazdy szczęścia. Ile razy potem przejeżdżał drogą, zawsze dokładał usiłowań, ażeby nienawistnego psa przynajmniej biczem węzłowatym po łbie skrobnąć należycie. Stąd zapewne poszło, że i Uduś, płacąc pięknem za nadobne, zawsze z nadzwyczajną zawziętością opadał wózek Tetery i zapieniony, ochrypły, daleko go odprowadzał. Jest psia wierność, jest i psia nienawiść.
Maciukiewicz, pracowity kowal morzelański, uosabiał uczucia, które ożywiały ogół: podobnie jak inni ludzie, lekceważył Malwę, poważał Konstantego, nie lubił Tetery; ale wyrażał te uczucia bardzo żywo, wyraźnie z pewnym zapałem. Oburzał się na to, że mu nienawistny Tetera ciągle włazi do kuźni, i okazywał