Pies wściekły wpadł do Malwicz, zwierzę szalone, opętane przez pożądliwość kąsania wszystkiego, co się zdarzy.
Łeb na dół opuszczony, u paszczy rozdziawionej wisiał język, jakby flak sinawy z nitką śliny, — ogon obwisły, — ruchy nagle, niepewne, drgawkowate.
Dziwnie zezując zapadłymi ślepiami, biegł drogą wężykowato i coraz to nawiedził podwórko gospodarskie, aby tam zaszczepić swą wściekliznę. Rzucił się oto na krowę, ugryzł ją w nogę; spokojne bydlę podskoczyło, poryknęło, potem stanęło i przeżuwało w dalszym ciągu. Napadł gęś z pisklętami: schwycił jedną gąskę, ścisnął w zębach i wypluł je martwe. Matka, choć to gęś, rozpostarła skrzydła, z sykiem śmiało nań uderzyła; on zgrzytnął, wyszczerzył zęby, skoczył, skubnął ją dobrze i na białem pierzu pozostawił plamę krwawą.