skotem drzwi się rozwarły i na progu stanął stary Tetera, podobny do grobowej jakiejś mary: wychudły, wybielały, z policzkami wewnątrz wtłoczonymi, z okiem jednem głęboko zapadłem i przerażonem, osiwiały kaleka bez ręki. Ponieważ w czasie swej choroby po całych nocach jęczał i nikomu spać nie dawał, przeniesiono go na drugą stronę domu, do tak zwanej przystawki dla gęsi, kur i kaczek. Tam żył samotny, cierpiał, niedołężniał, grzybiał, nic nie wiedząć, co się dzieje w jego własnym domu.
Teraz posłyszał wrzaski przerażające Maryni, zerwał się z posłania, wpadł i ponurym głosem zapytał:
— Wy co tutaj?
Franek natychmiast pobiegł do ojca, spojrzał mu ostro w oczy i rzekł szorstko:
— Raz powiedziałem, żeby się ojciec do niczego nie wtrącał!
Stary otwarł usta, bąkał:
— Mary... Mary...
Ale syn usunął go za drzwi i drzwi na haczyk założył. Na tem się zakończyło owo wypalanie rany na nodze Maryni Teterzanki.
Od tego czasu bywał już Korduskiewicz codziennym gościem w domu Tetery.
Nieśmiały, niezręczny, zawsze milczący, siadał i wpatrywał się w Marynię jak w obraz cudowny.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.