Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.




XXVI.


Zestarzał się lis — Kita, obciążony tajemniczemi zbrodniami, grzesznik zatwardziały przesiadywał teraz w jamie albo się wygrzewał na słońcu, ziewał, przeciągał się, drzemał. Na łowy wyciekał już bez najmniejszego zamiłowania i tylko przyparty ostateczną potrzebą zaspokojenia głodu. A jednak, starzec taki na schodzie żywota, założył sobie jeszcze ognisko rodzinne, siwy patryarcha liczący mnogie praprawnuki w rodzie.
Tymszasem Konstanty załatwił się z psami — włóczęgami, złodziejami, kłusownikami — z Frankiem Teterzakiem wszedł w zmowę — i z kolei sprawę lisów wziął do serca. Za rządów poprzedniego zwierzchnika kniei, dobrotliwego Malwy, lisy używały — rzec można — dobrobytu, gospodarowały w boru jak we własnym domu, zgnuśniały, poniekąd zapomniały przedsiębrać środków lisiej ostrożności. Mimo