chodził za nogą pana swego. Przeprowadzenie takiego wychowania wziął na siebie pan Filip, kucharz, który przekonał panicza, że zającowi należy przedewszystkim obciąć słuchy i zawiesić dzwoneczek na szyi.
— Bo — mówił z powagą kucharz — choćby w pole uciekł, będzie już znaczny, inne zające nie przyjmą go do siebie i musi znowu do dworu wrócić.
Myśl ta bardzo się podobała Kaziowi, a przeto pan Filip niezwłocznie w czyn ją wcielił. Szarak bezuchy i z dzwoneczkiem u szyi pędził w dalszym ciągu życie pokojowe, podrósł, zmężniał i — gdyby nie obcięte uszy, byłby wcale gładkim gachem. Jednak ciasno mu widać było w czterech ścianach, gdyż się rzucał nieraz, rozbijał, biegał, jak szalony. Pewnego dnia znalazł niedomknięte przypadkiem drzwi więzienia, wymknął i, przechodząc z pokoju do pokoju, zawędrował nareszcie do salonu.
Tutaj stanął przed wielkiem zwierciadłem w ścianie, zadziwiony widokiem odbitej w lustrze postaci sobowtóra. Może mniemał, że ma przed sobą towarzysza i uczuł chętkę, aby z nim poigrać, gdyż zaczął nacierać na zwierciadło; widmo naśladowało każdy ruch jego. Bawiło go to, odskakiwał, stawał słupka, odsadzał się i z rozpędem wpadał na rzekomego szaraka.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —