przyznam słuszność, jeżeli znajdziesz sędziego, który sprawę między nami rozsądzi podług ciebie.
— Znajdę! — zawołał Maciek i poszedł szukać sędziego.
Spotyka chłopa.
Pójdźcie, — mówi mu — zrobicie sąd między mną a niedźwiedziem!
Chłop poszedł, niby to słucha, o co chodzi, a Maćka łokciem trąca, mruga na niego i do ucha mu szepce:
— Powiedz najprzód, ile mi zapłacisz, jeśli sprawę osądzę na twoją korzyść? A nie, to przegrasz.
Niedźwiedź zaraz zmiarkował zmowę i ryknął:
— Sprawiedliwości nie można kupić ani sprzedać! Tem mi oczu nie zamydlicie.
Maciek podrapał się w głowę:
— Źle, kiedy człowiek jest takim sędzią!
Biegnie szukać innego.
Napotkał wołu, wiedzie go, zaprasza żeby sądził.
— Czym ja głupi? — wół odrzeknie — widzę przed sobą dwóch swoich rzeźników i rad będę, jeżeli choć jednego z was licho weźmie... Jeszcze tego brakuje, żebym takim sprawiedliwość oddawał! — ryknął, zadarł ogon i uciekł.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.