Już sobie dobrze łba narozbijał, kiedy wszedł Jan, kamerdyner, człowiek ogromnie poważny i surowy na punkcie porządku domowego. Swawola zajęcza oburzyła i zgorszyła Jana w najwyższym stopniu.
— Aa, takiej śmiałości to już zanadto! — mruknął kamerdyner, obrzucając szaraka zjadliwym wzrokiem i rzucił się zawzięcie na zwierze, które śmiało hulać po salonie, jak w szczerem polu. Rozpoczęła się gonitwa, trwająca parę minut a zupełnie wyczerpująca cierpliwość Jana.
Zając wykazał nadzwyczajne zdolności skakania przez krzesła, chowania się pod kanapami i dawania obrotów; przyparty nareszcie do muru, dał potężnego susa i buchnął w otwarte okno.
Bywają niekiedy tak dziwne zbiegi okoliczności, że im się zaledwie daje wiarę, choć są rzeczywiste. Los zdarzył, że zając, wyskakujący przez okno z wielkim rozmachem, spadł na łeb wyżła Nerona, który właśnie pod tę porę spokojnie coś ogryzał i niespodzianka ogromnie go przeraziła. Wydało się to psu niepojętem, cudownem, ażeby mu zając skoczył na nos, oczy, głowę. Porwał się więc Nero, jakby oblany wrzącą wodą, wziął ogon pod siebie i co tchu zmykał. Opamiętał się dopiero po jakiejś chwili, zmiarkował, że psu nie wypada thórzyć przed zajęcem i powrócił do ogryzania.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —