Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —

waż nikt go nie pożądał. Więc w sercu strzelca miłość bliźniego z konieczności musiała się ograniczyć do pobłażania, które w żaden sposób nie może się obyć bez pewnego lekceważenia tych godnych miłości bliźnich i bez niejakiej własnej zarozumiałości: „Głupi są i — jak co jest — nie wiedzą!“ Poszepnął sobie czasem Malwa w skrytości ducha, a mimo woli kiełkowało uczucie, które nastręcza filozofia jak mizantropia: „sam sobie najzupełniej wystarczam!“ W polu, ze strzelbą na ramieniu, zżył się z samotnością, przywykał do siebie, odwykł od ludzi, a miał dużo czasu na rozmyślanie, obcowanie z samym sobą.
Ponieważ pracował poważnie na zbawienie duszy i bez najmniejszej obłudy nosił w sobie ideał świętego człowieka, przeto opadały go nieraz takie myśli, jakie oblegają umysł naiwnego i dobrodusznego dziecka. Chciał sobie na przykład przełożyć na ludzkie słowa pieśń, którą skowronek śpiewa na chwałę Panu Bogu. Innym razem powstawały pytania: „po co Bóg stworzył kamienie na polach?“ Gdy objaśnienia w swej głowie nie znalazł, rozum mu odpowiadał: „wie Bóg, co robi“. Albo: „czy święci chadzali na polowanie?“ „Musieli, skoro myśliwi mają w niebie swojego patrona!“
Pewnego dnia o zmierzchu szedł koło lasu i usłyszał huk wystrzału — a miał obowiązek ścigać kłusowników.