i pożądał brata, a brat go unikał. Serce młotem poczęło walić w piersiach strzelca; ono widać oczekiwało na tę chwilę, kiedy do niego w języku ludzkim ktoś przemówi: „Braciszku dla czego odemnie stronisz?“... Nie było to przykazanie miłości bliźniego — nakaz „kochaj!“
Malwa słyszał żywy głos serca braterskiego, które wyznawało swą miłość i czyniło mu wyrzut za obojętność, za brak wzajemności. Przyszedł ścigać kłusownika, odebrać mu strzelbę, zabitą, zwierzynę, a spotkał brata.
Tetera spokojnie podniósł zastrzelonego właśnie zająca, zawiesił strzelbę na ramieniu, trącił Malwę, mówiąc — pójdź! — strzelec szedł, sprawiało mu to jakąś nieznaną dotąd radość, że idzie z drugim człowiekiem.
Wyszli na pole, puścili się miedzą, na przełaj ku Morzelanom. Noc była piękna jesienna, księżyc wypłynął na niebo, a naokoło panowała cisza, wśród której słowa rozmowy brzmiały dobitnie.
— Zapomniałeś, Kubusiu, żeśmy obaj dzieci jednej matki, — rzekł Tetera głosem uroczystym.
— Bóg skarałby mię, gdybym o tem zapomniał; — odpowiedział Malwa uszczęśliwiony, że ktoś do niego przemawia „Kubusiu“ i do braterstwa z nim się poczuwa.
— Hm, nie zapomniałeś — powiadasz! A dlaczegóż nie żyjemy po bratersku? Dlaczego jeden drugiemu w niczem nigdy nie pomaga?
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —