Strzelec nic nie odrzekł, drobnym kroczkiem drepił obok brata, stawiającego sążniste kroki, a w skrytości ducha sobie myślał. „Jakie on ma dobre serce, chciałby mi dopomódz!„
— Czy brat palący? — zapytał nagle Tetera, — brakło mi dzisiaj jak raz tytoniu!
— Nie, nie, ja nie kurzę! — zawołał Malwa i miał do siebie samego żal, że nie pali, nie może tego dobrego Jasia nawet papierosem poczęstować.
„Trzeba kupić tytoniu, papierosów, żeby na drugi raz były“.
Jasiek zaczął opowiadać o swojem ożenieniu, wychwalał swą żonę; potem mówił kolejno o każdem z dzieci — jak na świat przychodziły, jak się wychowywały, a najdłużej rozwodził się o najstarszej córce, Marysi, którą siostra jego żony, Calewiczowa, wzięła do swego domu i kazała uczyć guwernantce przez dwa lata. Ale Calewiczowa umarła i Marysia musiała wrócić do Malwicz, gdzie się dziewczyna marnuje.
Malwa pochłaniał to opowiadanie z ogromną rozkoszą, zdawało mu się, że jest w domu brata, siedzi obok swojej bratowej, a trzy urodziwe panny w kapeluszach, rękawiczkach, z parasolkami, krzątają się koło niego, uszczęśliwione podejmują stryja. Słowo „stryjaszku“, wymawiane dźwięcznym dziewiczym głosem, brzmiało, jak najwyraźniej w jego uszach.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —