Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —

I z tego raju marzeń o rodzinnych rozkoszach wyrwało go niespodziewane zapytanie Tetery:
— A czy brat pijący? Zimną jakąś jesień mamy w tym roku...
Strzelec szybkim ruchem ręki sięgnął do torby, gdzie zawsze nosił w płaskiej flaszce trochę gorzałki.
— O takie rzeczy nie powinno się nawet pytać myśliwego, — rzekł Tetera, biorąc z rąk, strzelca podaną sobie flaszkę.
Z zachwytem wpatrywał się Malwa w brata, który do dna wysączył jego gorzałkę. „Jak to dobrze posiadać to, czego sobie brat właśnie życzy!“
Przybyli do Morzelan, było już późno; Malwa się zadyszał podążając za długonogim Teterą; ale szczęście go napełniało, ponieważ odzyskał brata. „Co za szkoda, że się już rozstać trzeba!“
Do Malwicz z Morzelan idzie się przez łąki — najwyżej kwadrans drogi. Pożegnanie było istnie braterskie: jeden drugiego pocałował rzetelnie w oba policzki. Strzelec użył na tym pocałunku, jak gdyby spijał czarę nektaru.
— Ale, ale! — rzecze Tetera na odchodnem, — pożyczn-no mi braciszku, prochu i szrótu zajęczego — tak na jakie dziesięć, dwanaście nabojów!