wających — pokolenia młode, których zadaniem jest odnowić świat stary.
Latem nosił się zając zamaszyście — brakło mu tylko, że tak powiem, fajki w zębach i czapki na ucho. Nastały czasy oględności, zastanowienia; teraz przystawał co chwila, patrzył, słuchał. Człowiek zadziwiłby się nieraz, widząc, jak nasz szarak, ni stąd ni zowąd, brał nogi za pas i gnał bez pamięci przed siebie. Właściwością bowiem każdej zajęczej duszy są przywidzenia, pochodzące z nadmiaru strachu, a dające się nazwać zajęczą ostrożnością. Człowiek, zającem podszyty, powiada: „Kto wie, coby było, gdybym nie uciekł?“ Jest to także oręż, znamionujący przedewszystkiem zająca, który ma zostać sławnym graczem. Na tych gołych przestrzeniach niebezpieczeństwo ze wszystkich stron zdało się mieć przystęp do niego. Istota, która posiada liczne korzystne przymioty gatunkowe, w stopniu wyższym niż inne zające, posiada także, jeśli się tak wyrazić wolno, talent strachu, natchnienie, wzbudzające obawę nawet wobec mogącego nastąpić niebezpieczeństwa.
No, a niejednokrotnie tak bywało, że istotnie przywidzenie go ocaliło. Gdzie on to tam miał kotlinę od wsi, od dworu! A jednak przeczuł, zmiarkował „coś go piknęło“. Lepiej się omylić, zawieść na swem przywidzeniu, niż stracić życie.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.