mroki rozpościerał, coś się ku nim toczyło w podskokach.
Był to Burek, pies księży, szeroko znany z nocnych wypraw na zające. Kloc drzewa zawieszono mu na szyi w celu powstrzymania go w zapałach myśliwskich, a nic to nie pomagało: co noc uciekał z domu i zapalczywie ścigał szaraki, chociaż ciężki kawałek drewna plątał mu się między nogami.
W oka mgnieniu rozbawiona para pierzchła: jedno na prawo, drugie na lewo. Pies pogonił za zającem płci męskiej i już węchem, już wzrokiem tropiąc, zawzięcie go ścigał do samego rana.
Z początku szarak zmykał nadzwyczajnie, potem otrzaskał się z pogonią, widział, że mu żadne niebezpieczeństwo nie grozi i wodził psa po rowach, dołach, różnych wertepach. Nazwalibyśmy żartami, psotą takie postępowanie, gdyby to robił człowiek, ale zając...
W każdym razie noc przepadła, zaświtał dzień biały, tak bardzo najeżony niebezpieczeństwy, że się koniecznie dobrze ukryć trzeba. Zając i sił należycie nie pokrzepił, a tu nie wiadomo, co wypadnie. Nieprzyjaciel uparty, zawzięty, choć niedołężny, znękał, utrapił. Jak długie i szerokie są Morzelany, wszystkie dziury, kąty, wycierał zając w ciągu tej jednej nocy, a Burek z klockiem wszędzie go dochodził, wypłaszał.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.