Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero rano, pies zziajany, z językiem długo wywieszonym, zaszargany w bagnach, ledwie się wlókł do domu — tak mu klocek nogi poobijał. Pociesznie wyglądała ta ofiara namiętności! Żył po to w dzień, aby w nocy polować. Nie mógł nigdy nic zdobyć z tym nieszczęśliwym klockiem, a jednak nie tracił nadziei, że zdobędzie. Codziennie dostawał w domu srogie kije za nocną wyprawę, a jednak nie opuścił ani jednej nocy bez polowania. Są tacy! „Przegrałem dziś, wczoraj, przed-wczoraj; ale jutro mogę się odegrać“.
Takie były najpierwsze występy naszego szaraka na widowni życia. Na pozór niby nic groźnego nie było; ale kto niema szczęścia, zawsze zginąć może.