Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

na starego!“ „Od czego ten stary jest ojcem?“ A niechnoby on kiedy mocniej głos podniósł, palec na które zakrzywił! „Ho, ho, my sobie tu nie damy ciosać kołków na głowie!“ Czasem tylko dopadł na osobności Franka, piętnastoletniego urwisa, i zepsuł mu rzetelnie skórę, a przytem zapowiadał: „jeśli słówko piśniesz matce, to trzy razy tyle dostaniesz!“ Franek też o takich zajściach z ojcem nic nie wspominał, ale przed mamą i Marynią ogromnie podwodził zawsze na starego. Flora bo zupełnie otwarcie, przy dzieciach, powstawała na męża, nazywała go gamoniem, próżniakiem, do niczego. „Obrotny człowiek, zabiegliwy, nie ścierpiałby tego, żeby jego żonie, dzieciom, na wszystkiem zbywało“. Tetera wierzył, że jest próżniak i niezabiegliwy, obmyślał sposoby, ażeby żonie, dzieciom, na niczem nie zbywało. Pomimo całej cierpliwości i wyrozumiałości, wezbrała niekiedy w nim gorycz i wtedy pudłował.
Bywało, na późnej jesieni wiatr szalony wyje, deszcz tnie taki, co go to widać, jak pędzi po polach i długimi biczami ostrą chłostę wymierza ziemi; a Tetera przygarbiony, ze strzelbą pod kapotą, dyma w pola, lasy. Zimowe słoty, zawieruchy, twarde mrozy, także niczem dla niego nie były.
Jeżeli Flora spostrzegła, że w duszy starego żarzy się iskierka buntu, umiała to szybko i łatwym sposobem zażegnać, mówiąc na