Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.




VI.

Ej, co tam dla zająca jesień w porównaniu z zimą!
W noc cichą, księżycową przyszedł mróz, wylał na ziemię swój mroźny wrzątek, uwarzył w nim liście roślin; muchy, motyle poobracał w trupy. Po nim nastąpił wicher i rozrzucił trupy po świecie. Z kolei przyszedł śnieg, pogrzebał liście, muchy, motyle we wspólnym grobie i zaczęła się zima.
Straszne są te zimowe wędrówki po nocach, kiedy zając, aby się pożywić, z duszą na ramieniu chadzać musi do siedzib człowieka, wroga swego.
Bywało, przez cały tydzień śnieg gęsty sypie płatami; drogi, pola, lasy — wszystko zadęte. Tak biało i biało wszędzie, że wśród tej białości gór od dolin rozróżnić nie można, a z blasku takiego oślepnąć łatwo. Śnieg przestał padać, mróz trzaskający ścisnął. Iskrzą