Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

gościniec, a po ich śladach puszczały się pomniejsze zwierzęta. Taka główna, dobrze wydeptana droga jest pożyteczna i zarazem wielce niebezpieczna, gdyż na niej to wszyscy nocni łowcy uprawiają swoje rzemiosło. Kłusownicy, jeśli tu w przesmykach nie czatują z strzelbami, to na drodze onej zastawiają żelaza, wnyki, samołówki rozmaite. Wilki, lisy, kuny, psy zwleczone, wałęsają się tam, włócząc nosy po tropach zdobyczy. Człowiek szuka tu mięsa i skóry, inni łowcy — tylko mięsa, wszystko to chytre, przebiegłe, podstępne.
Oj, straszne rzeczy dzieją się na tych zwierzęcych drogach w nocy zimowe! Głodny napada głodnego i bez skrupułu dusi, szarpie, rozdziera, zjada. Przyroda wypowiada tam szczerze, swoje prawa moralne. Ludzie skrycie to spełniają, nosząc w duszy dwa niedoścignione ideały — cnoty i szczęścia. Cóż kiedy szczęścia nikt nie posiądzie, a cnoty nikt nie chce poślubić!
Skromne zwierzę tylko wyżyć pragnie; człowieka przygniata jego geniusz i nieszczęście.
Na strasznej drodze zimowej w lasach morzelańskich nasz szarak spotykał nocą i kłusownika Teterę, i Malwę, strzelca dworskiego, wnyki, cewy, żelaza, i Kitę lisa szczwanego, wilki, i psy-włóczęgi.
Wyborna szkoła życia!