Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mógł z odległości dosięgać zwierzyny ołowiem. Jak on się skradał, wietrzył! Nos — ciągle w przedniej straży znać mu dawał, gdzie która kuropatwa przycupnęła. Podpełznął na brzuchu, w ciemności nocnej wybrał jednę sztukę, nagle skoczył i celnie pochwycił ją w zęby. Ofiara wydała rozdzierający jęk-pisk, a inne ptaki, rozbite, furknęły, pierzchły w prawo i w lewo.
Rozumie się, że i zającom w Morzelanach bardzo trudno wyżyć z takim sąsiadem. Szarak musi się tu dobrze oglądać na wszystkie strony, kiedy chodzi o wybór kotliny, gdyż nie każdy wstaje, kto się spać położył. A i opuszczając kotlinę wieczorem, trzeba się rzetelnie namyśleć, którą drogę wybrać.
Pod koniec kwietnia i w maju, Kita nie ważył się nigdy wracać do chałupy z próżnemi rękoma. Naprzód Kicina przez jakiś czas musiała dzień i noc ślęczeć przy noworodkach, stosownie do tradycyi lisiej. Któż, jeśli nie mąż, ma w takim razie zaspokajać potrzeby małżonki? Bierz, skąd chcesz, a być musi! Nie utyskiwał i nie zbywał ladajako tych obowiązków.
Później, gdy dzieci podrosły, miewało jego ojcowskie serce ogromną pociechę: zasiadał nieraz na ogonie, przyglądał się zabawom siedmiorga lisiąt płci obojej.
Był tam szczególniej jeden synek, jego ulubieniec, bardzo obiecujący lisek — wykapany