inny zrobił toż samo, a pozostali porwali się do drągów i piechotą ruszyli na wyprawę.
Powstały hałasy, krzyki niezmierne; jazda i piechota uderzyła zawzięcie na charty, a każdy miał przed oczyma przyobiecanych sześć rubli i przeto zapalał się męstwem.
Węglicki — w nogi. Przecież ci chłopi gotowi byli zabrać się do niego, zbić go a może nawet — zabić. Cóż to znaczy dla chamów?
Psom ucieczka poszła znacznie lepiej, niż pogoń za szarakiem. Wyprawa chłopska nie miała wprawdzie powodzenia, a jednak pan rządca wspaniałomyślnie rzucił chłopom rubla na gorzałkę i przytem uroczyście obwieścił: „Ktokolwiek spostrzeże w Morzelanach tego pędziwiatra, ma prawo zabrać mu konia, a psy pozabijać! Słowo honoru, dziesięć rubli nagrody zato wypłacę!“
Tymczasem szarak staplany, przestraszony dostał się szczęśliwie do ogrodu i z pod krzaka maliny kołtował, baczył, czy owe wrzaski chłopstwa stosują się aby nie do niego.
Jednocześnie owiewały go prześliczne zapachy selerów i nadewszystko ulubionej pietruszki. Strach strachem, apetyt apetytem. Zachowywał on jednakże środki ostrożności, że gdzie jest zbyt dobrze, tam nie może być zbyt bezpiecznie. Byłby się nawet wycofał z tego raju, ale jak?... Wpadł tutaj w nadzwyczaj-
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.