Jest w morzelańskim sadzie, już przy parkanie, stary drewniany domek, skład wszelkich nasienników, zawsze na kłódkę zamknięty. Wróble podczas zimy przez dziury w dachu na noclegi się chronią, a kuny, tchórze i koty polują na nie tutaj. Kiedy szarak do tego domku dotarł, miał już Bekasa na karku, a mało czasu do namysłu i niewiele środków ratunku do wyboru. Spojrzał, zobaczył jamę pod ścianą, uderzył w nią, wcisnął się i w oka mgnieniu był wewnątrz, w czterech ścianach, naokoło których słyszał teraz gwary ludzi i niecierpliwe skowyty wyżła, nadaremnie usiłującego wleźć w jamę.
Teraz nasz szarak musiał być prawdziwie zającem podszyty, widząc swe położenie bez wyjścia, a jednak błysła nieszczęśliwemu gwiazdka nadziei...
Kucharz i z nim czereda służby przybiegają pod domek, gdzie Bekas trzyma nos na jamie, przedniemi zaś łapami namiętnie rozkopuje ziemię, przytem ciągle niucha. Pan Filip namyślał się przez krótką chwilę i zawołał z miną człowieka, który zrobił wielkie odkrycie: „mamy go!“ Z temi słowy ukazał palcem domek i czemprędzej pochwycił jakąś tykę, zaczął nią obmacywać jamę. Wnet się przekonał, że jama miała ujście w domku i znowu radośnie obwieścił tłumowi: „będzie nasz!“
Na wszystkich twarzach malowało się niezmierne zadowolenie. Chodziło teraz o to je-
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.