ży i Nero — kucharski, oba z usposobień jeden do drugiego niepodobne wcale.
Ów Burek był to warchoł, szalony zapaleniec, gotów do najwyższych poświęceń, do samozaparcia, jeśli mu szło o dogodzenie namiętnym chuciom myśliwskim — ten miał żyłę! Całkowita ludność plebanii zgodnie podała sobie ręce, ażeby udomowić psa rozwydrzonego, i nic a nic nie wskórano: noc w noc kłusował po polach, lasach. Gospodyni księża dowodziła z niewzruszoną stanowczością, że „takiego kondla bić i bić, ile tylko skóra wytrzyma, to mu się nareszcie musi odechcieć balowania“. Zasady te wygłaszała bardzo przekonywająco, a parobek Maciek, prawa jej ręka, ściśle działał w duchu owych zasad. Obity kijem, srodze sponiewierany Burek poskomlił, posmucił się, a wieczorkiem namiętność znowu odzyskiwała siłę i gnał na polowanie. Z kolei rzeczy spadała nań kara obostrzonego postu, co ku zdziwieniu wszystkich wydawało jak najgorsze skutki. Oczekiwano od psa pokory, uległości, a tymczasem pies, przyciśnięty głodem, rzucał się na garnki przy ogniu i z pod ręki kradł, co się ukraść dało. Więc za to znowu sypano mu wały, zawsze w nadziei, że się poprawi; pies jednak ciągle trwał w błędach — zakamieniały grzesznik.
Gospodyni poleciła trzymać go czas jakiś dniem i nocą na łańcuchu w budzie. Burek
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.