miał na to sposób: wył nadzwyczajnie smutnie, przeraźliwie. „Jeszcze nieszczęście jakie sprowadzić gotów“, mówili zatrwożeni mieszkańcy plebanii, którym wycie psie spać nie dawało, a serca napełniało obawą pomoru, ognia, głodu i wojny. Nareszcie zawieszono mu u szyi gruby kloc z drzewa, który utrudniał psu chodzenie i za każdym krokiem walił go mocno po nogach. I to nawet nie oddziaływałona Burka powstrzymująco: co noc odbywał wyprawy łowieckie, a dom zostawał bez stróża. Przecież polowanie na zające nie mogło mieć na żaden sposób powodzenia: klocek uniemożliwiał ściganie! Wielka jest siła znałogowanej namiętności. Szalała ze złości gospodyni księża, słysząc, że w okolicy różne domy stawały się ofiarą nocnych kradzieży, a Burek nic nie dbał o plebanię.
Postąpiła, jak lekarz albo pedagog: ponieważ nowe środki nie działały, zwróciła się do dawnych i wydała rozkaz: „Maciek bij!“ a Maciek „rznął psu dudy, psuł mu skórę“, aż sobie to nareszcie zbrzydził i dał pokój: „Narowisty, nieposłuchany psia-jucha! Ani kij, ani nic, jeno chce łachać... Co takiego bić po próżnicy, skoro się uparł i nie myśli zmądrzeć?“
W obec tego opuściła gospodyni ręce, zaczęła poszukiwać innego stróża domu, a Burkowi zostawiono swobodę postępowania, skrępowaną jedynie klockiem u szyi.
Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.