z kolegów, który właśnie się żegnał, by to za mnie uczynił.
Wcale dobry, panie kolego, nie można go porównać z tym, jaki był przedtem, gratuluję koledze wspaniałej operacji. — Odszedł, zostałem sam.
I zjawiła się we mnie dopiero teraz reakcja, zaczęły mnie prześladować różne wątpliwości — czy dobrze zatamowałem krwotok, czy dobrze założyłem szwy, dziwiłem się, że się jeszcze nie budzi, byłem niespokojny, że spała...
A ona spała — szary świt zaczął wdzierać się do okna, a ja siedziałem wciąż wpatrzony w nią jak w tęczę. Pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadły do pokoju i zadrgały złotą aureolą na jej ślicznych rozpuszczonych włosach. Po twarzy śpiącej przeszedł jakiś prąd ożywczy, otworzyła oczęta na półprzytomnym wzrokiem, patrząc uporczywie na mnie.
— Stefo! Moja droga Stefo! — mówiłem szeptem niemal, łkając, choć dobrze wiedziałem, że mnie jeszcze rozumieć nie może. Minęła znowu godzina, która wydawała mi się wiecznością — nagle otworzyła oczy, popatrzyła na mnie przytomnie i uśmiech, jakiś dziwny niebiański, okrasił jej twarzyczkę, ścisnęła mnie lekko za rękę i szepnęła:
— Luby mój, dziękuję ci — taka jestem szczęśliwa, nic mnie nie boli.
Zamknęła znów oczy, a ja nie mogąc już dłużej panować nad sobą, pobiegłem do drugiego pokoju, położyłem się na łóżko, wybuchnąłem płaczem, płaczem szczęścia i radości! Żona przychodziła szybko do zdrowia, a ja chodząc koło niej, balansowałem ciągle, raz jako troskliwy mąż, niepokojący się o każdą drobnostkę, to znowu jako lekarz, pewny siebie i swojej wiedzy.
Rozmawialiśmy często ze sobą, unikając jakoś bezwiednie tematu operacji, aż pewnego razu przeważyła w niej kobieca ciekawość i zapytała: