Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

nem. Co czwartek urządzali herbatkę i ja zjawiałem się zawsze punktualnie. Cieszyło mnie to niewymownie, że p. Helena witała mnie zawsze serdecznie, zręcznie pytała o zdrowie i prawie widocznie wyróżniała. Rozmawiając z nią, czułem się jakiś silniejszy, lepszy i świat przedstawiał mi się wtedy zupełnie w innych kolorach.
Raz zostałem u P. Werskich dłużej. Siedzieliśmy na balkonie sami we dwoje. Rozkoszny wieczór wprawiał mnie w jakiś zachwyt, łagodne światło księżyca usposabiało do marzeń, woń bzów i jaśminów działała kojąco na moje biedne, słabe i stargane nerwy. Rozmowy nasze były zawsze poważne, a i teraz rozmawialiśmy o postępach nauki i korzyściach stąd dla świata wynikłych.
Wie pan, panie doktorze, rzekła Helena, gdy pomyślę, że mogło pana nie być już teraz na świecie, to dreszcz mnie przechodzi. Pan taki zacny, pan taki potrzebny dla wszystkich! Popatrzała przytem na mnie serdecznie, a twarz jej osrebrzona promieniami księżyca wydała mi się obliczem anioła. Chwyciłem ją za rękę i gorąco pocałowałem. Drżałem na całem ciele. Ona przeczuła, czy spostrzegła mój stan i rzekła:
Proszę iść do domu, pan dziś osłabiony, trzeba odpocząć i nie męczyć się, nie wolno, ja nie pozwalam! Ucałowałem jej jeszcze rączkę i wyszedłem posłuszny jak dziecko.
Wróciłem do domu oszołomiony. Organizm mój nie był jeszcze na tyle silny, by przenieść spokojnie takie wzruszenia. Upadłem ciężko na fotel w gabinecie