Panno Heleno, zrozumie pani, że w chwili tak dla nas ważnej, rozmowa poważna i stanowcza jest konieczną. Otóż pani wie tylko to, że byłem chory i operowany, ale nie wie pani, na co cierpiałem...
Pocóż o tem wspominać, teraz pan zdrowy, to wszystko jedno...
Nie, nie wszystko jedno! Są przecież choroby, które mogą się udzielać, a raczej mogą być przekazane potomkom... A, mówi pan o dziedziczności? Nie jestem dzieckiem, mówić więc będę z panem szczerze. Po pierwsze dla mnie obecnie istnieje tylko pan, dlaczego i nadalby tak być nie mogło? Jeżeli choroby są dziedziczne, to przecież i w mojej rodzinie nie brakuje pewnie chorych antenatów. Co innego, gdyby pan cierpiał na chorobę udzielającą się każdemu, n. p. trąd lub coś podobnego... Nie o to chodzi, panno Heleno, ale człowiek, żeniąc się, powinien mieć choć tę pewność, że żyć będzie... a ja tej pewności nie mam... Tak samo nie może jej mieć i każdy inny człowiek, bo nikt nie jest pewny dnia ani godziny, odrzekła.
Nie śmiałem jej otwarcie powiedzieć, że zdaje się miałem nowotwór, który bardzo łatwo wrócić się może. Postanowiłem rozważyć tę kwestję jeszcze w domu i rozmówić się z rodzicami.
Wróciwszy do domu, zacząłem rozmyślać. Przedewszystkiem egoizm znowu poddał mi myśl: przecież nie wiesz, że to był rak? Gdybyś nie był lekarzem, wszystkie te skrupuły odpadłyby zupełnie. Cóż robić jednak? Postanowiłem napisać do Wiednia i wyraźnie zażądać odpowiedzi, opisując kolegom fakt,
Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.