cierpienie, które mogło zmienić się w raka. Dodam, że w rodzinie mojej jest rak dziedziczny. No tak tak, ale wie pan, panie doktorze, jestem dopiero teraz jak tabaka w rogu! Co tu robić? Jak to, co tu robić, rzekłem, są dwie drogi, albo panna Helena odda mi swą rękę albo nie. Rakiem, choćbym go i dostał, jej nie zarażę, chyba co do potomstwa, to... Ee, nie o to idzie, proszę pana, przecież i u nas w rodzinie ktoś umarł na raka, ale widzi pan, ja jestem stary i nie mam majątku, pan, jako lekarz, nie ma znowu zabezpieczenia, więc tego, w razie czego, chodzi mi, by córka nie została, jak to mówią, na bruku...
Ha, na to już nie mogę dać panu dobrodziejowi odpowiedzi, bo tylko Pan Bóg wie, kto jak długo żyć będzie... Uważałem rozmowę naszą za skończoną, wstałem, pożegnałem się z nim, potem z paniami i wyszedłem...
Nikt mnie nie zatrzymywał. Widać, rodzice córce wszystko dokładnie przedłożyli i odradzili! Trudno, może i lepiej, postąpiłem sobie jak człowiek honoru!
Po tej sercowej katastrofie, postanowiłem oddać się cały mej praktyce i nauce. Nie bywałem prawie nigdzie, nie chcąc być narażony na pytania, kondolencje, uwagi i tym podobne serdeczne owacje. Minęło od tego czasu z trzy miesiące. Mój chory miał się już tak źle, że lada chwila spodziewałem się końca. Raz siedziałem przy nim i obserwowałem to gasnące w nim życie, gdy on nagle