Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz powiedziałem sobie, to mój typ i byłem poprostu olśniony. Doznawałem wrażenia, że znam ją od dawna, że jest mi dziwnie blizką, wobec niej wszystko było mi miłe i wesołe, a bez niej szare i nudne. Niestety wakacje moje kończyły się i musiałem wyjechać. Wzajemności jej wcale nie byłem pewny, conajwyżej zaś przypuszczałem, że jestem dla niej sympatyczny — odjechałem też nie dowiedziawszy się nawet jej adresu, bo sama nie wiedziała jeszcze, gdzie po Zakopanem pojedzie.
W Krakowie począłem tęsknić i choć pracą zagłuszałem się jak mogłem, to jednak miłość zawładnęła mną na stałe, o czem niedługo się przekonałem.
Bo tutaj właśnie zaczyna się owa dziwna moja przygoda.
Było to w piękny jesienny dzień. Szedłem przez cudne krakowskie planty zamyślony, wtem wzrok mój jakby pociągnięty magnesem, skierował się na jedną z ławek i ujrzałem ją — moją wyśnioną z Zakopanego! Kłaniam się i przybliżam do ławki, lecz cóż to takiego? Moje bóstwo wprawdzie na mnie patrzy, ale tak dziwnie, tak obco — czyż mnie już zapomniała? Pełen rozpaczy staję też przed nią i pytam głosem pełnym żalu i wyrzutu: czy Pani mnie już nie poznaje? A na to ona: Pan daruje, ale nie mam przyjemności znać pana, zapewne jakaś pomyłka.
A jednak słyszę głos ten sam i widzę to samo rozkoszne przymrużenie powiek, lecz dla pewności pytam: wszak mam przyjemność mówić z panią Stefą Merlińską?
Nie panie nie jestem p. Stefa...