Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Krokiem wolnym skierował się ku poczekalni, po której mąż chodził tam i z powrotem, paląc papierosa.
Proszę Pana, niestety muszę Panu zakomunikować smutną wiadomość, wszelki ratunek jest wykluczony, żona Pana zmarła!
Co Pan mówi! nie żyje... to straszne...
Lekarz wskazał mu ręką drzwi sali operacyjnej i młody człowiek skierował tam swe kroki.
Wszedł — staliśmy z zapartym oddechem, nie spuszczając z niego wzroku. A on szedł wolno, niemal automatycznie ku zwłokom i zatrzymał się tuż przy nich... Twarz jego nieco przybladła, ale nic z niej wyczytać nie można było. Patrzył chwilę na twarz a potem wzrok jego pobiegł po całej jej postaci. Nagle jakby się ocknął i zwracając się ku najstarszemu lekarzowi, rzekł: jestem biednym urzędnikiem, nie stać mnie na pogrzeb żony, a skoro tu już jest, to proszę ją pochować, jako zwłoki szpitalne. Szybkim ruchem przysunął się ku zwłokom, zdjął jej brutalnie z palców obrączkę i pierścionki, wyrwał niemal kolczyki, włożył wszystko szybko do kieszeni palta i skłoniwszy lekko głową ze słowami: żegnam Panów — wyszedł szybko ze sali...
Staliśmy jak skamieniali, wtem nasz drogi i luby kolega Zdaniecki, porwał się i krzycząc: „ależ to szakal, dogonię go i wypoliczkuję“, wybiegł za nim.
Za chwilę wrócił, bo na szczęście nie dogonił już w gmachu owego człowieka.
Dowiedziałem się potem bliższych szczegółów o tej parze od siostry zmarłej. Ow straszny człowiek