Zacząłem badać pacjenta i rychło cała sprawa stała się niestety dla mnie jasną. Jego końska kuracja nie wiele mu pomogła, zniknęły wprawdzie typowe kolki, ale właśnie dlatego, że wytworzył się rak pęcherzyka żółciowego, który zamknął tak ujście, że kamyki, nie próbowały już starań, by się do przewodu przecisnąć.
Stałem nad chorym i myślałem właśnie, jak mu przedstawić tę sprawę, gdy on śmiejąc się z całego serca powiedział:
— No, niech się pan, panie doktorze tak nie martwi, że ja w waszą medycynę nie wierzę i sam się wyleczyłem, to się zdarza, przecież panu ufam, bo przyszedłem do niego, trudno, nie możecie być nieomylni, niech pan lepiej to wszystko spamięta i innym tak ordynuje. I niech pan sobie pomyśli, że ten tam doktorzyna przed 10 laty groził mi operacją i coś nawet mówił, że może się nawet zrobić jakiś guz! Drogi panie, rzekłem, niestety miał on zupełną rację — bo niestety pan właśnie ma taki guz.
Obywatel wzruszył tylko ramionami, ubrał się szybko i rzekł mi na pożegnanie: radzono mi pana, jako bardzo sumiennego lekarza, widzę jednak, że jesteście wszyscy jednacy — szkoda czasu — leczyłem się dotąd sam, leczyć się będę też sam dalej!
Do widzenia!
Nie potrzebuję chyba dodawać, że ten biedny człowiek w trzy miesiące zakończył życie, twierdząc, że temu „wszystkiemu“ winni doktorzy.
Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.