Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

woprzybyły rzucił okiem tylko i zapytał: o cóż właściwie chodzi koledze, bo ja tu nic ciekawego nie widzę?
Jak to nic kolega nie widzi?
A cóż mam widzieć, najzwyklejsza rana na podgojeniu i koniec.
Prawda, więc gojąca się rana — rzekł Breger.
Tak, za życia goiła się ona zupełnie dobrze zapewne.
Ależ kolego, ja tę ranę zadałem tym zwłokom sam przed trzema dniami!
Kolega popatrzył na Bregera wzrokiem pełnym politowania, pomyślał, że jednak mają rację ci, którzy twierdzą, że uczeni często cierpią na bzika, pożegnał się z Bregerem czule i dodawszy dla formy, że wartoby to zbadać mikroskopowo — wyszedł.
A Breger opadł na krzesło, pot zimny pokrył mu czoło a twarz zmarłej oświetlona obecnie promieniami słońca, wydała mu się dziwnie żywą i miłą.
Ciężko zwlókł się ze swego miejsca — polecił asystentom, by zajęli się zakładem przez kilka dni, bo czuje się niezdrów i poszedł do domu.
Leżał tam dzień i noc bezwładnie a po tygodniu czując się lepiej powrócił do zakładu. Do sali sekcyjnej wchodził z pewnem drżeniem, lecz uspokoił się, zobaczywszy, że na stole zwłok owej kobiety już nie było. Zawołał asystenta i zapytał: a cóż się stało ze zwłokami owej młodej kobiety, nad któremi ostatnio pracowałem?
Pan profesor nie wydał żadnego zlecenia, a że zwłoki już bardzo się psuły, więc odesłałem je na