cmentarz, zresztą zobaczyłem, że pan profesor prawie nic na nich jeszcze nie robił.
A szyja?
Na szyi była tylko mała blizna — zresztą nic.
Breger udał się do swej kancelarji, usiadł i zatopił się w myślach, bo w duszy jego zaczął się odbywać dziwny proces, bo nagle to wszystko w co wierzył, na czem opierał podstawę swej nauki zaczęło się chwiać. Rozsądek mówił mu wprawdzie: czy i jeden przypadek dowodzi jeszcze czegoś? A drugi głos mówił: widziałeś przecie, że rana u zwłok się goiła! A zaraz potem zjawiała się owa spokojna, cudna twarz kobiety.
I Breger zmienił się zupełnie — z chwilą, gdy wchodził na salę sekcyjną, ogarniał go zaraz strach, do zwłok każdych przystępował z dziwną obawą, patrzał tylko na twarze zmarłych a o preparowaniu zwłok ani mowy u niego już nie było. Zbliżały się ferje wakacyjne i Breger wyjechał na odpoczynek.
Na jasnym brzegu, wśród powodzi światła słońca, siadywał samotny na skale nad morzem, leczył swe nerwy i analizował siebie. Lekarze badający go nie znaleźli żadnego zboczenia umysłowego, lecz tylko silne zdenerwowanie i rozstrój ogólny. A jednak Breger czuł, że stało się z nim coś dziwnego, coś złamało się; czuł dobrze, że nie potrafi już oddać się tak jak dawniej swej pracy, bo zatopić nóż w zwłokach człowieka, to dla niego straszniejsze jak dla laika, który po raz pierwszy jest obecny przy sekcji.
Zaczął wtedy wmawiać w siebie tak, jak każdy początkujący to czyni.
Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.