Lenarski przechodził od jednego do drugiego i badał, kogo najpierw opatrzeć należy. A ranni leżeli na noszach, a twarze ich wyrażały albo apatję zupełną, lub ból pomieszany ze znużeniem, lżej zaś ranni rozglądali się wokoło i prosili o papierosy. Wielu wodziło za lekarzem wzrokiem pełnym błagalnej prośby, bo z jednej strony widzieli w nim zbawcę, a z drugiej bali się ewentualnej operacji i bólów.
Wniesiono jakiegoś oficera a towarzyszący mu ordynans podał Lenarskiemu kartkę z djagnozą. Uszkodzenie było straszne i wymagało zaraz interwencji. Lenarski polecił też wnieść rannego do sali operacyjnej, gdzie już przy blasku świeczek uwijały się pielęgniarki.
Położono oficera na stole operacyjnym, a on ani drgnął, lecz leżał cicho z tym bohaterskim hartem ducha, jaki cechował naszych legionistów walczących dla idei. Lenarski umył ręce i zajął się raną, a była ona straszną. Z prawdziwem współczuciem popatrzył Lenarski na twarz rannego i właśnie blask świeczki rozjaśnił półcień na twarzy tegoż. Lenarski zadrżał... czy to złudzenie... wszak to Janecki, jego śmiertelny wróg, który zabrał mu jego ukochaną Olgę, który złamał mu życie i zgasił wszystkie młodzieńcze zapały.
I myśli różne, straszne, szybko biegły mu przez głowę, jak zwykle w ważnych chwilach życia. Czy mam go operować — czy zostawić swemu losowi? Inny lekarz, nie chirurg, zostawiłby go swemu losowi, bo by nie miał odwagi wykonać takiej operacji — ale ja jestem operatorem i mogę go łatwo uratować — i musisz uratować — rzekło sumienie lekarza. To twój obo-
Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.