Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/102

Ta strona została przepisana.

wie kongresu literackiego — poddajmy się bez szemrania jéj wyrokowi i puśćmy się w podróż. Ale dokąd?
Zobaczyć miasto, zwiedzieć kościoły, pójść do teatru, wypłynąć na morze, zresztą gdziekolwiek, gdzie mniéj duszna niż w gronie uczonych... ludożerców panuje atmosfera. Ale o urlop trudno, a własnowolnie porzucać zajęcia niepodobna. Więc jakże?
Oto z kłopotu wyprowadza nas głos przewodniczącego, który, zamykając poobiednie posiedzenie, zawiadamia, że nazajutrz kongres zwiedzi śmietniska kuchenne pierwotnych ludzi, odległe od Lizbony o mil kilkanaście. Rozdano téż natychmiast drukowany porządek dzienny: czarne na białém, jak się już raz rzekło.
Więc w drogę do Mugem (wym. Mużę)! A skoro taka panuje chęć wydostania się poza mury sali posiedzeń, słyszę jakby głos czytelnika, który, pragnąc za nami podążyć, woła z Goethem:

Dorthin, dorthin, will ich mit dir
O du Geliebter ziehen!