Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/104

Ta strona została przepisana.

cisza — ten spokój, który cechuje chwilę rezygnacyi, poddania się przepisom. W oczach nie dopatrzysz promiennéj nadziei bogatych łupów, nie dojrzysz na ramionach przewieszonéj sakwy, ani owéj wielkiéj teki do zdejmowania rysunków.
Może ta powaga pedantyczna, w którą się dziś oblekło całe towarzystwo, ztąd pochodzi, że uczone panie, jakby się zmówiły... pozostały w Lizbonie i nie przyjęły udziału w wycieczce do Mugem? Czy ztąd że wyprawa zmierzała do... śmietnisk kuchennych?
Dość że było mniéj gwarno, mniéj ludno. A droga ta sama, te same przedmiejskie ogrody, wieńce drzew i kwiatów, spokojne wody Tagu i najpogodniejszy błękit nieba. Nawet towarzystwo nasze najbliższe, również jak poprzednio, zawzięty spór toczy... o antropologią.
Wciągu dwugodzinnéj drogi koleją żelazną wysunęliśmy się dość daleko, aż do miasta Santarem, leżącego tuż nad prawym brzegiem Tagu. Tu wysiadamy, żeby pieszo dostać się po wielkim moście na drugą stronę rzéki i dalszą część podróży odbyć na kołach — a droga na kołach ma trwać najmniéj trzy godziny. Zaledwie więc na południe staniemy na miejscu, żeby pośpiesznie zwiédziéć owe śmietniska kuchenne i również pośpiesznie zawrócić, aby wieczorem późno przybyć do Lizbony.