Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/106

Ta strona została przepisana.

niepodobna, takie liczne zgromadzenie aż do samych prawie drzwi wagonów się ciśnie.
Rozległy się w powietrzu huki rakiet, które głuszą wszystko. Zdaje się, jakby spadał grad kartaczy, jakby ogień plutonowy witał nieprzyjaciela. W jedném okamgnieniu biegną wgórę dziesiątki, setki rakiet, które pękają w powietrzu i roznoszą wokół huk tak straszny, jak podczas walki stutysiącznego wojska.
Zaledwie na chwilę ucichły trzaski tych strzał napowietrznych, kiedy się ozwały donośne dźwięki wojskowéj muzyki, która hymnem narodowym powitała przyjezdnych gości. Wydostaliśmy się na platformę, gdzie się roiło jak w ulu. Władza municypalna, członkowie Rady, obywatele miejscy, co znakomitsi, w czarnych, białych krawatach — w długim szeregu stoją milcząco — bo właśnie gubernator prowincyi, pan Paulino de Cunha e Silva, w złocistym mundurze, dał znak muzyce, aby się uciszyła i w krótkiéj francuzkiéj przemowie powitał pana Capellini, wiceprezesa kongresu, tudzież wszystkich członków przybyłych pod jego przewodnictwem. Burmistrz miasta odezwał się po portugalsku, wręczywszy wiceprezesowi swe przemówienie w tłumaczeniu francuzkiém, na pięknym welinowym papiérze: La ville de Santarem fait inscrire à ses anuales ce jour parmis... Daléj już nie pamiętam ze ścisłością należytą tych pochlebnych dla kongresu oświadczeń.