Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Na tyle zaszczytnych dowodów czci i poważania dla przedstawicieli nauki europejskiéj wypadało odpowiedzieć serdeczném, gorącém podziękowaniem. Obowiązek ten oczywiście spełnić był powinien pan Capellini, wiceprezes, do którego, jako do przedstawiciela cudzoziemców, zwrócone były powitania. Ale nasz wiceprezes, czy już z natury nie jest wymowny — jak niegdyś Mojżesz — czy téż świetność zgromadzenia, huk i trzask rakiet, oraz dźwięki wesołéj muzyki zbiły go z toru, dość że odwróciwszy się do Henryka Martin, jako do wymowniejszego Arona, prosił aby go wyręczył w tém przygodném położeniu.
A Henryk Martin, któż nie zna sędziwego starca, historyka francuzkiego, senatora i repuklikanina zagorzałego? Któż jego Dziejów Francyi nie czytalł?
— Martin! powiédz za mnie słów kilka — rzecze wiceprezes.
Ale Henri Martin nie odrzekł także ani słowa, bo czy przemowy powitalnéj nie słyszał zupełnie, będąc dość daleko od władz naczelnych, czy że umysł jego, niepospolicie ożywiony, zajęty był rozważaniem głębszych spraw — dość że się nie otworzyły upusty jego zwykłéj wymowy.
I stało się, jak się stać było nie powinno. Skromnym mieszkańcom i członkom rady municypalnéj miasta Santarem powiodło się lepiéj na obcém